Z okazji 25 rocznicy beatyfikacji o. Józefa Cebuli OMI po oblackich wspólnotach zakonnych i parafiach peregrynuje jedyna relikwia po męczenniku z Mauthausen – oblacki krzyż. Towarzyszy mu ikona wykonana specjalnie na rok jubileuszowy. W kodeńskiej parafii peregrynację w dniach 1-5 maja przeprowadził o. Rafał Kupczak OMI .

Józef Cebula urodził się w Malni na Śląsku. Młode lata upływają Józefowi w realiach trudów niemieckiego zaboru. W 1918 r. podupada na zdrowiu i zostaje uznany przez lekarzy za nieuleczalnie chorego, ale dzięki troskliwej opiece w domu dochodzi do zdrowia. Uczy się kolejno w oblackim NSD w Krotoszynie i w nowicjacie w Markowicach. Dalej studiuje (Liège w Belgii i w Lublińcu) i podąża drogą zakonną, przyjmując kolejne śluby, a w 1927 r. zostaje wyświęcony na kapłana przez bpa Lisieckiego w Katowicach.

Ceniony jest jako wzorowy zakonnik, dobry profesor i pilny student. Zostaje przełożonym NSD w Lublińcu, gdzie stara się poprawić trudne warunki bytowe oraz pogłębia formację duchową. Ze względu na wzorową postawę rozważa się nawet jego kandydaturę na prowincjała, jednak o. Cebula nie czuje się odpowiednią osobą do pełnienia tej funkcji. Zostaje przełożonym nowicjatu w Markowicach.

W czasie wojny przyjmuje do domu w Markowicach uciekinierów z innych domów. Mimo ryzyka i zakazów okupanta sumiennie wypełnia obowiązki kapłańskie. Sprzeciwia się m.in. rozkazowi niszczenia okolicznych kapliczek, mówiąc podwładnym: „Kto chce być oblatem, ten do rozbijania figur nie pójdzie”.

18 kwietnia 1941 r. trafia do obozu w Mauthausen. Jest okrutnie torturowany i wyszydzany za kapłaństwo. 9 maja, po trzech tygodniach przebywania w obozie, pędzony na druty otaczające obóz, ginie od kul karabinu maszynowego – zostaje zastrzelony przez jednego z wartowników. Beatyfikowany w Warszawie 13 czerwca 1999 r.

(pg/zdj. OMI Kodeń

 

NAJPIERW BYĆ CZŁOWIEKIEM

Uważany początkowo za słabego kaznodzieję, przemawiał głęboko i z wiara a ludzie chętnie go słuchali.

On nie tylko ich uczył, ale był im oddanym przyjacielem, zwłaszcza w trudnych chwilach. Ojciec Józef Cebula był dobry, miły, wyrozumiały dla całego klasztoru i dla służby.

Któregoś dnia, pracując w ogrodzie, zauważyłam idącego alejką Ojca Józefa Cebulę z brewiarzem w ręku. Był głęboko zatopiony w modlitwie. Wydawało się, że nikogo wkoło nie widzi. Zdziwiłam się jednak, gdy się zatrzymał i do takiej jak ja 15-latki mile się uśmiechnął i zagadał serdecznym głosem. Zainteresował się moją pracą, moimi rodzicami i rodzeństwem, gdyż byliśmy sąsiadami z klasztorem. Współczuł mi, że nie mogę się dalej uczyć mimo chęci, a muszę całymi dniami przewracać łopatą ziemię. U mego [ rodzonego ] Ojca takiej litości nie doznałam (…) Jeszcze teraz pamiętam twarz Ojca Cebuli bladą, mizerną, ale bardzo ujmującą, którą trudno wymazać z pamięci, bo odczuwałam w niej bratnią duszę.

(…) Cieszyłam się jak inni, gdy zobaczyłam Ojca Cebulę na ambonie. Słuchając go przenosiłam się jakby w inny świat , gdzie tylko sam Bóg mógł tak przemawiać jego ustami. Słowa jego były bardzo proste, ale umiał je tak przejmująco głosić, że wpadały głęboko w serca. Nie tylko prostaków, ale wszystkich zmuszały do głębokiej zadumy i refleksji nad swoim życiem.

(…) Ojciec Cebula był również wspaniałym spowiednikiem. U niego były największe kolejki, jednak ludzie czekali, by usłyszeć pouczającą naukę. Widziałam często Ojca Cebulę chodzącego z wychowankami po alejach ogrodowych. Wydawał się jakby był jednym z nich. Śmiał się, jak oni, żartował i był wesoły, jak oni. Gdy chodził po alejkach sam, modląc się, twarz jego cechowała niezwykła pokora i smutek. Smucił się w skrytości, a ludziom ofiarował zawsze uśmiech i pokrzepiające na duchu słowa. Swym zachowaniem i postawą wprowadzał między ludzi pokój – wspomina Franciszka Koloch.

 

POKORA I ZNAJOMOŚĆ SIEBIE

Ojciec Józef nie chce uchylać się od odpowiedzialności (chciano by został prowincjałem), ale w prywatnej korespondencji z generałem – o. Euloge Blanc OMI, argumentuje ukazując niesamowicie trzeźwy osąd o sobie, zarówno względem własnych ograniczeń, wśród których, wymienia brak zdrowia, nieśmiałość i brak zdolności organizacyjnych, jak też świadomość swoich zalet.

 

Bardzo dbał o swoich wychowanków. Gdy został przełożonym, mimo trudnych warunków materialnych, zwiększył im racje żywnościowe… Wymyślał różne niespodzianki, by sprawić radość wychowankom… Był bardzo pokorny. Przyjmował uwagi nawet ze strony chłopców, których wychowywał – tak opisuje go o. Jan Geneja OMI

PROWADZIŁ BOGATE ŻYCIE DUCHOWE

On mógł lepiej wychowywać niż ja. Ja wychowywałem bardziej tresurą, po wojskowemu. Cebula zaś szedł z nimi, jak taki cień, ale prowadził bardzo głębokie życie wewnętrzne. On był zadowolony z miejsca, na którym się znalazł. Takich ludzi rzadko się spotyka.

Wątpię, czy On popełnił jakiś grzech śmiertelny! Jego życie było takie uporządkowane. Wszystko przeżywał tak świadomie i głęboko. W życiu oczywiście nie słuchałem jego spowiedzi, ale jestem o tym przekonany i byłbym gotowy o tym zaświadczyć.

Czy miał jakieś szczególne nabożeństwo? To był człowiek pobożny, ale nie robił hałasu wobec siebie i swoich nabożeństw. On polegał na Regule i porządku dziennym. Te „zwyczajne” rzeczy jak Msza, modlitwy, różaniec były dla niego święte – wspomina Cebulę ojciec Feliks Adamski OMI.

CUD PODCZAS PALENIA JEGO ZWŁOK

W świadectwach z obozu w Mauthausen znajdujemy, niesamowitą relację:

Następnego dnia, po całodziennych zajęciach, gdy wszyscy byliśmy na bloku, przyszedł do mnie kolega z Effektenkammer, który zawsze odnosił rzeczy z krematorium do magazynu i opowiadał mi, że dziś w krematorium był straszny dzień. W czasie spalania ks. Cebuli stał się cud: wrzucony do pieca podniósł się i zrobił znak krzyża. Wszyscy z krematorium uciekliśmy. Esesmani zawiadomili o tym wypadku komendanta obozu, do krematorium przyszedł z grupą uzbrojonych esesmanów sam Bachmaue [i stwierdził, że zwłoki ks. Cebuli spaliły się. Nam pod karą śmierci zabronił opowiadać o tym, co widzieliśmy – relacjonował Henryk Rzeźnik.