DROGA KRZYŻOWA napisana przez jedną Osobę z naszej wspólnoty parafialnej, którą rozważymy dzisiaj.
WSTĘP
Który to już raz rozpoczynam wędrówkę Twoimi świętymi śladami, Panie?
Jezu, spraw, proszę, aby tym razem było inaczej… Abym odczuł Twój ból każdym drgnieniem mego serca. Abym poczuł ostre kamienie pod Twymi poranionymi stopami… Abym poczuł ból pragnienia w skwarze dnia i ból ciężaru Twego Krzyża…
Spraw, Panie, aby tym razem było inaczej…
Stacja I
Pan Jezus na śmierć skazany
Cieszy cię twoja władza, Piłacie?
Skazaniec uświadomi ci, że nie miałbyś jej, gdyby ci jej nie dano z góry. Zdajesz sobie z tego sprawę?
Władza…
Jej pragnienie to niejednokrotnie cel w życiu człowieka. Nieważne, że często osiągany drogą po trupach… Bo kimże oni są? Nieudacznicy życiowi…
A ty, Piłacie? Sprawujesz władzę, ale jesteś zwykłym tchórzem. Mówisz tłumowi, że nie znajdujesz winy w Jezusie. Pytasz o prawdę. W końcu ulegasz strachowi. Strachowi przed kim? Przed człowiekiem.
Przyjaźń cezara? A kimże jest cezar, Piłacie? Człowiekiem. Takim samym, jak ty.
A co z Bogiem?
Bóg stoi przed tobą. Sądzisz Boga…
Jakieś przebłyski litości? Może ludzie sami wybiorą Jezusa, a nie Barabasza? Może, jak zobaczą, jak wygląda po ubiczowaniu, odpuszczą?
Nie, Piłacie. Nie wystarczy, że umyjesz ręce. Wzrok Człowieka, na którego wydałeś wyrok, nie opuści cię nigdy.
Wzrok głodnego, spragnionego sprawiedliwości, wzrok matki, której odbierasz dziecko, bo jest zbyt biedna, aby je wychować…
Jezu, bądź ze wszystkimi sprawującymi władzę i naucz ich mądrej odwagi…
Stacja II
Jezus bierze krzyż na swoje ramiona
Nie płacz, to tylko krzyż,
przecież tak trzeba…
Nie drżyj, to tylko miłość…
„Jest miłość trudna jak sól czy po prostu kamień do zjedzenia…”
Tutaj i teraz uczysz nas, Panie, takiej miłości. Schylasz się po krzyżową belkę, przytulasz ją
z czułością… Całujesz swój krzyż?
Nie, Panie, to zbyt wiele, to nie na moje siły…
Św. Maksymilian Kolbe – owszem, bł. ks. Jerzy Popiełuszko, św. Siostra Faustyna, rozumiem. Ale to byli święci, Panie. Ja święty nie jestem… Nie wymagaj ode mnie tak wiele.
I żeby jeszcze tylko zgodzić się na krzyż, wziąć go, nawet ucałować… Może wtedy zdecydowałbym się na ten gest. Ale przejść z tym ciężarem całą krzyżową drogę?
Krok po kroku, dzień za dniem, chwila po chwili – przy cierpiącym dziecku, przy zazdrosnej sąsiadce, przy całym zwariowanym świecie?
Nie dajesz, Panie, ciężarów nie do uniesienia. Jeśli już zdecydowałem się na wspólną z Tobą wędrówkę, muszę uwierzyć, że nie opuścisz mnie, ani nie zostawisz.
Droga Krzyżowa jest długa i wyczerpująca. Ja przyjmuję swój krzyż, a Ty, Jezu, w tym samym momencie widzisz już wszystkich Szymonów z Cyreny, widzisz wszystkie święte Weroniki, które mi pomogą. A przede wszystkim, Ty sam będziesz ze mną, gdyż przemierzyłeś tę drogę, jako pierwszy.
Jezu, uwolnij mnie od strachu przed krzyżem…
Stacja III
Jezus pierwszy raz upada pod krzyżem
Tak więc w mej duszy zburzonym kościele
Została straszna pustka i samotność,
Sam jako nędzarz zostałem w popiele
I własną badać zacząłem przewrotność,
I wszystko w sobie znalazłem to samo,
Co mi się zdało być u drugich plamą…
Ciężko mi, Panie. Myślałem, że sobie poradzę, że mi pomożesz…
Już jestem na bruku i w ogóle nie czuję w sobie sił do powstania. Moja twarz dotyka ziemi, ranią drobne kamyczki, a na ramionach jakiś ciężar. Leżę jak nędzarz w popiele…
Byłem na odwyku, ale jak można odmówić kumplowi wypicia z nim jednego piwa?
Tyle już pieniędzy straciłem, ulegając pokusom hazardu, ale tym razem jest kumulacja – ostatni raz zagram…
I jeszcze ten nieznośny upał… Zostanę tu, Panie. Wybacz, ale nie dam rady.
Złość i żal ustępują nagle miejsca chęci podniesienia wzroku w stronę jakiegoś dziwnego światła… Im bardziej próbuję to zrobić, ogarnia mnie nieznana dotąd siła.
To Ty, Panie?
Ty, leżący na jerozolimskim bruku wyciągasz do mnie rękę, pomagasz mi wstać!
Ciężar już mniej uwiera. A może trzeba było przejrzeć się w prochu ziemi, jak w zwierciadle? Zobaczyć skrzętnie ukrywane błędy, to, do czego nigdy nie miałem ochoty się przyznać… Każdy, raniący moją twarz drobny kamyk, w niezwykły sposób układa się w wyryty na moim sercu napis: prawda.
O czym prawda, Jezu?
Każesz mi, leżącemu, wnikać w zakamarki duszy i szukać tam prawdy?
Jezu, Ty jesteś Drogą, Prawdą i Życiem – pomóż mi podnieść się z upadku, aby na nowo to zrozumieć.
Stacja IV
Jezus spotyka swoją Matkę
Co czułaś, młoda dziewczyno z Nazaretu, w dniu Zwiastowania?
Radość z odwiedzin Anioła?
Dumę z wybrania?
Co czułaś w tym niezwykłym momencie?
Odpowiadasz nam dzisiaj przy IV stacji Drogi Krzyżowej.
Kiedy powiesz Bogu: „Tak”, to na zawsze.
Tak – na obawę o Józefa, na słowa starca Symeona, na narodzenie Boga w stajni i ucieczkę do Egiptu…
Tak – na wszystko, aż po krzyż…
Dzisiaj Twój Syn nie zamienia wody w wino, nie uzdrawia chorych, nie wyrzuca złych duchów.
Dzisiaj Twój Syn ma związane przez nas ręce. Przywiązaliśmy Mu je do krzyżowej belki naszą pychą, obłudą, nienawiścią, pogardą…
Twoja obecność, Matko, naprawia wszystko. Łagodzi ból ran i ból serca, jest kojącym balsamem na smutek, samotność, niezrozumienie.
Skąd się wzięłaś, Maryjo – cała dobra, cała czysta w tym nienawistnym tłumie?
Mimo wrzasku, krzyku, słyszę Twój szept:
Synu Drogi Jedyny
pozwól że krzyż z Tobą na Kalwarię zaniosę
krew otrę z twarzy
rany ucałuję
Synu Boga Najwyższego
może siepaczy zatrzymam
ludzi uciszę
Boga o litość poproszę
Synu Jedyny
pozwól że krzyż z Tobą na Kalwarię zadźwigam…
Stacja V
Szymon z Cyreny pomaga nieść krzyż Jezusowi
Jest profil Cyrenejczyka, który najlepiej znam,
(…)
Zaczyna się zawsze przy drugim Człowieku…
Miałem zupełnie inne plany. Poza tym jestem zmęczony, wracam z pola. Zatrzymajcie kogoś innego, tylu ludzi wokół, dlaczego właśnie ja? Jestem głodny, mam na dzisiaj dosyć…
Boję się tego oszalałego z nienawiści tłumu. Kim jest skazaniec? Czy go znam?
Ciężka krzyżowa belka przytłacza bez litości.
Dlaczego mnie nią obarczono?
Czy kiedykolwiek zrozumiem, jakiej dostąpiłem łaski, mogąc nieść Twój Krzyż?
Czy kiedykolwiek zdołam Ci za to podziękować?
Drzewo Krzyża wypuszcza swoje korzenie głęboko – na dno serca – a stamtąd już nic mi go nie odbierze. Trzeba by wyrwać serce, ale i tak naznaczone na wieki Twoją miłością.
Od chwili, gdy na swoje ramiona wezmę Krzyż Twój, Panie, nic już nie będzie tak samo… Twoja łaska paląca, nieustępliwa.
Moje nogi będą na wieki szukać Twoich śladów, ręce pustki, którą mogłyby wypełnić, a serce skazańca, z którym przemierzy resztę krzyżowej drogi.
Jezu, odmień mnie tak, jak odmieniłeś Szymona…
Stacja VI
Św. Weronika ociera twarz Jezusowi
Weroniko święta,
dlaczego to robisz?
Nie widzisz, co się dzieje? To nie jest miejsce dla słabych kobiet. Uderzą cię, przepędzą.
Czy nie wiesz, że nie możesz zbliżać się do skazańca?
Weroniko święta,
lekarko, pochylająca się z czułością nad nieuleczalnie chorym,
dlaczego to robisz?
Weroniko święta,
strażaku bez wahania idący w ogień, skąd dochodzi krzyk dziecka,
dlaczego to robisz? Razem spłoniecie…
Weroniko święta,
wolontariuszu wsłuchany w bicie czekających na ciebie serc,
dlaczego to robisz?
Tak, Panie. Dla odbicia Twojej twarzy na chuście mego serca, wejdę w ogień i w wodę, postawię swe stopy na palące węgle, przedrę się przez dziki tłum…
Dla odbicia Twojej twarzy
dla spojrzenia Twoich oczu.
Oczu umierającego, któremu kapłan niesie ostatnią posługę
oczu chorego na trąd, przytulanego do serca misjonarza…
Bo Twoje oczy są zwierciadłem całego świata.
Twarz umęczonego – bez wdzięku ani blasku – to najpiękniejszy skarb na chuście mego serca…
Stacja VII
Jezus po raz drugi upada pod krzyżem
Zasady gry są proste. Kilka pionków,
plansza nieco już zdarta
jak kolana.
I kostka, która miała przesuwać je do przodu
Upada. Pod ciężarem dłoni,
drewnianych jak krzyż.
Panie, kiedy to się skończy? Dlaczego kopią Cię – leżącego w prochu ziemi?
Chciałem Ci w chwilach uniesień
życie poświęcić bez reszty…
Przytłoczony ciężarem swoich win kolejny raz upadam. Ciężko i boleśnie.
Twój ciężar – z miłością zebrane grzechy ludzkości – nieporównywalny do mego.
Dlaczego to robisz?
Ile mego zła mieści krzyżowa belka na Twoich ramionach?
Zbyt dużo, skoro pod nią upadasz.
Jezu, nie mogę na to patrzeć… Próbujesz się podnieść, a oni biją Cię, szarpią…
Wstajesz, robisz pierwszy krok, potem następny… Aż do końca.
Dlaczego to robisz?
Aby oświecić mi drogę, gdy nie chcę już wstać? Gdy zaczyna mi być dobrze, leżącemu, bo nie trzeba się starać, ciągle i ciągle od nowa…?
Chciałbym poleżeć w tym prochu i o wszystkim zapomnieć.
Może dadzą mi spokój i nie będę musiał wstawać… Może nikt nie zauważy, ominą mnie obojętnie. Poleżę tu, Jezu. Jutro pomyślę, co dalej…
Ale Ty, Panie, nie dasz mi spokoju…
Ty – Bóg – i ja – człowiek. Twoje powstanie dźwiga i mnie. Pójdziemy razem do końca.
Przeszedłeś tę drogę pierwszy, aby pokazać mi, że bez względu na to, jaka ogarniałaby mnie rozpacz, muszę wstać – z Tobą. Tylko z Tobą, Jezu…
Stacja VIII
Pan Jezus pociesza płaczące niewiasty
Jest łza dyskretna by nie pytać dalej
jest łza taka co nie wiadomo
czy żegnać czy witać
jest taka łza której się zdawało
że mózg się wstydzić winien
nie porządne ciało
jest łza dewotka między pacierzami
jest łza twardsza od słowa
jest zabawna tak jak pensja goła
taka i owaka
a każda niemowa
Litość to nie miłość, a miłość to nie słowa…
Trudno mi patrzeć na Twoje cierpienie, dlatego płaczę. Chciałbym, aby moje łzy obmyły choć skrawek Twojej boleści.
Współczuję, rozumiem, tak bardzo mi przykro… Łzy same napływają do oczu.
Całe morze łez.
Czy o takich łzach mówisz, Jezu, kiedy zwracasz się do niewiast: „Nie płaczcie”?
Powiedz, Panie, jak to jest, że na świecie jest tak dużo łez, a świat im nie wierzy?
Spowszedniały? Jest ich za dużo?
Trudna jest ta ósma stacja, Jezu.
Uczysz nas – skłonnych do płaczu z każdego powodu – nad czym tak naprawdę powinniśmy płakać: nad grzechem. Nad każdym grzechem, z którego wyciosano Twój krzyż.
Nie ślizgać się po powierzchni zła, ale sięgać do jego korzenia, do przyczyn, do całej wewnętrznej prawdy…
Gdy staniesz twarzą w twarz z prawdą o sobie, popłyną łzy potrzebne i czyste.
Łzy, obmywające Twoje rany na dalszą drogę.
Już niedaleko, Panie. Pójdę za Tobą aż pod krzyż, aby tam gorzko nad sobą zapłakać…
Stacja IX
Jezus trzeci raz upada pod krzyżem
I upadł.
Zdarte kolana i godność.
Twarz ma już prawie jak ziemia,
tak się do niej przytulił…
Zaraz… Przecież to nie ma sensu… Dosyć mam tych sloganów:
„Nie poddawaj się, bądź silny, poradzisz…”
Poddaję się, nie czuję w sobie żadnej siły, nie poradzę sobie…
Trzeci upadek, trzydziesty trzeci – jakie to ma znaczenie? Teraz już żadne. Przepraszam, Jezu, poszukaj sobie do pomocy kogoś lepszego. Nie jestem tym, kim przez chwilę myślałem, że jestem. Jakby coś, próbowałem…
Świat nie jest taki cudowny, jak go stworzono. Nie udawaj, że tego nie widzisz. A poza tym, dlaczego znowu ja? Ile można?
Zobacz, co się dzieje. Ten tłum oszalał. Leżysz jak nieżywy, nieludzko poraniony…
Nie dojdziesz na Golgotę, nie wypowiesz tam ostatnich słów, to niemożliwe. Oni wszyscy zwariowali. Zamordują Cię tu i teraz…
Gdzie jest Szymon? Był tu jeszcze przed chwilą…
Weronika wzięła swoją chustę, gdzie teraz jest?
Niewiasty już nie płaczą? Poszły do domu?
A Ty? Co z Tobą? Kogo obchodzi Twój problem?
Aż tak trzeba, Panie? Aż tyle samotności i niewyobrażalnego bólu, aby „wykonało się”?
Stacja X
Jezus z szat obnażony
Patrzę na Ciebie, Jezu. Ostatnią siłą woli podnoszę swój wzrok, aby przyjrzeć się Twemu nieludzko zmasakrowanemu ciału. Wolałbym tego nie robić. Wbicie wzroku w ziemię jest zdecydowanie łatwiejsze, mniej boli albo przykrywa ból powiekami.
Jakże patrzeć na ślady po biczach, które sam Ci wymierzyłem?
Jak patrzeć na ślady ran, które sam Ci zadałem?
A Twoje oczy, Panie? Czy kiedykolwiek jeszcze będę miał odwagę w nie spojrzeć?
Co ja tutaj robię, Jezu?
Skrzętnie ukrywam wszystko, co mogłoby mnie obnażyć. Nagość jest krępująca.
To moje życie, moja sprawa – powtarzam… zbyt często.
A Ty, Jezu? Stoisz przed nami nagi? Dlaczego aż tak?
Bo nigdy nie zgrzeszyłeś. Nie masz nic do ukrycia.
Twoje poranione ciało jaśnieje miłością i prawdą.
W jakiś dziwny sposób, wypływające z Twych ran promienie dotykają także i mnie.
Znalazłeś mnie, Panie? Wypatrzyłeś w tym tłumie także i mnie? Aż tak jestem dla Ciebie ważny?
Nie przyszedłem pana nawracać
zresztą wyleciały mi z głowy wszystkie mądre kazania
jestem od dawna obdarty z błyszczenia
nie zacznę panu wlewać do ucha świętej teologii łyżeczką
po prostu usiądę przy panu
i zwierzę swój sekret
że ja, ksiądz,
wierzę Panu Bogu jak dziecko
napisał ks. Jan Twardowski
Oto też, Jezu, stoję przed Tobą i wierzę Ci, jak dziecko.
Przenikasz i znasz mnie, Panie. Wszystko o mnie wiesz.
A przede wszystkim wiesz, że Cię kocham…
Stacja XI
Jezus przybity do krzyża
Przejmująca cisza
tylko te uderzenia raz za razem
by dobrze przybić Ciebie do krzyża
byś na nim umarł
przejmująca cisza
tylko krzyk i śmiech oprawców
że króla żydowskiego krzyżują
przejmująca cisza we mnie
odbija się echem
Twojego miłosierdzia zapisanego
w grzechach moich przybitych do krzyża
przebaczonych
zapomnianych
Przejmująca cisza
Twojej miłości do mnie
Spotkałem Cię, Jezu, na drodze. Szedłem, a w obu dłoniach coś niosłem. Nie chciałem nikomu tego pokazać – Ty wiedziałeś, co ukrywam, a mimo to przytuliłeś mnie czule
do swego serca.
Oto nadchodzi chwila spotkania z Ojcem. Jeszcze tylko ułożą ciało na krzyżu, przybiją mocno, aby nikt nie zarzucił, że źle wykonali swoją pracę… Uniosą krzyż wysoko, abyś jeszcze raz mógł spojrzeć na ludzi, których ukochałeś.
Znów dostrzegasz mnie, Panie. Wymownie kierujesz swój wzrok na moje dłonie, które są już puste. Co stało się z tym, co w nich niosłem?
Oddałem żołnierzom, widziałeś to. Mogli dzięki temu wykonać swoją pracę…
Czy krzyżowanie Ciebie nigdy się nie skończy?
Zawsze znajdzie się ktoś, kto chętnie przyniesie nowe gwoździe, młotki…
Dlaczego ciągle jestem wśród nich? Tyle spowiedzi, tyle obietnic…
A w uszach głos przybijania mego Zbawcy do krzyża przemieszany z dźwiękiem srebrników, płaczem najwierniejszych…
Jezu miłosierny – przybiłem Twe ręce do krzyża, więc nie mogę już prosić: „Przytul jeszcze raz, jak wtedy, na drodze…”, ale mogę tu być i moimi rękami objąć Twój krzyż, aby od tej chwili nie były już moje lecz Twoje, Panie. Abym mógł wypełnić Twój testament.
Stacja XII
Jezus umiera na krzyżu
Coście ludzie uczynili
czemuście Syna mi zabili
poprzez wszystkie wieki
wypominać wam będą
żeście Boga zabili zdradziecko
że zabiliście prawego człeka
że zabiliście mi dziecko
Nagle wszystko ucichło.
Tylko wicher rozrywa zasłonę świątyni.
Tylko setnik bije się w piersi i wyznaje wiarę.
Tylko Jan tuli Matkę, a Magdalena wylewa ostatnie łzy.
Wykonało się.
(Tutaj ewentualnie można włączyć głośno nagranie:
Coście ludzie uczynili
czemuście Syna mi zabili
poprzez wszystkie wieki
wypominać wam będą
żeście Boga zabili zdradziecko
że zabiliście prawego człeka
że zabiliście mi dziecko
Stacja XIII
Jezus zdjęty z krzyża i złożony na kolanach Matki
„… Drzwi prowadziły na krużganek klasztorny, który był zimny i słabo oświetlony… zobaczyłem mnichów. Jeden z nich ukląkł, a raczej rzucił się na ziemię przy drzwiach przed Pietą stojącą w kącie krużganka i ukrył twarz w olbrzymich rękawach swego habitu, u stóp umarłego Chrystusa, który spoczywał w ramionach Maryi, opuszczając jedno ramię
z przebitą dłonią w bezładzie śmierci. Był to obraz tak brutalny, że aż mnie przeraził – wstrząsnęło mną to poniżenie i opuszczenie tego pozornie złamanego mnicha u stóp złamanego Chrystusa…”
Czy anonimowy bohater przeżywał wtedy jakieś własne cierpienie, czy może łączył swoje współczucie żalu z Maryją?
Jak często padam przed Tobą, cierpiąca Matko, jak ów mnich i ukrywam moją twarz
w rękawie Twej szaty? Chciałbym ci tyle powiedzieć.
Milczę… Ani jedno słowo nie wychodzi z moich ust.
Ty też milczysz…
Jak dużo słów pada w milczeniu.
Mówisz do mnie, milczący, martwy Jezu na kolanach Matki.
Mówisz do mnie, milcząca Maryjo.
Wobec wielkiego cierpienia pozostaje wielkie błogosławione milczenie
O święta ciszo, w której słyszę Niesłyszalnego… Naucz mnie cię pokochać.
Stacja XIV
Jezus złożony do grobu
Śpieszmy się kochać ludzi tak szybko odchodzą…
Odszedłeś Jezu tak szybko…
Nie zdążyłem dołączyć do grona Twoich uczniów, choć przysłuchiwałem się Twoim słowom, chodziłem za Tobą, podziwiałem Twoje cuda.
Nie zdążyłem dołączyć do grona Twoich uczniów, choć pytałem ich o Ciebie i byłem wzruszony ich opowiadaniami.
Nie zdążyłem dołączyć do grona Twoich uczniów, choć jadłem rozmnożony przez Ciebie chleb…
A teraz stoję nad Twoim grobem.
Czy można zacząć wszystko od nowa?
Jeszcze raz chciałbym wrócić do tamtego dnia i otrzeć łzy na twarzy matki…
Chciałbym wesprzeć tego biedaka – spotykałem go często, nie miałem nigdy czasu, aby się przy nim zatrzymać, porozmawiać…
Chciałbym odwiedzić chorą sąsiadkę, zrobić jej zakupy… zanieść uśmiech, czas.
Chciałbym…
Jak to? Już tylko grób?
Ale Twój Grób, Jezu, daje nadzieję zmartwychwstania.
On za trzy dni będzie pusty – a moje życie będzie zupełnie inne…
Nie umiem być srebrnym aniołem –
Ni gorejącym krzakiem –
Tyle Zmartwychwstań już przeszło-
A serce mam byle jakie.
Tyle procesji z dzwonami –
Tyle już alleluja –
A moja świętość dziurawa
Na ćwiartce włoska się buja.
Wiatr gra mi na kościach mych psalmy –
Jak na koślawej fujarce –
Żeby choć papież spojrzał
Na mnie – przez białe swe palce.
Żeby choć Matka Boska
Przez chmur zabite wciąż deski –
Uśmiech mi Swój zesłała
Jak ptaszka we mgle niebieskiej.
I wiem, gdy łzę swoją trzymam
Jak złoty kamyk z procy –
Zrozumie mnie mały Baranek
Z najcichszej Wielkiej Nocy.
Pyszczek położy na ręku –
Sumienia wywróci podszewkę –
Serca mojego ocali
Czerwoną chorągiewkę.